Krystyna Cedro-Ceremużyńska
Willa Marychna to Konstancin kilku epok. Jej dzieje - to jakby skupione w soczewce wydarzenia ostatniego stulecia naszej historii. Zbudowana około 1910 roku, gdy powstaje pionierskie w założeniach podwarszawskie letnisko. Jego piękna architektura zaspokaja ambicje zamożnych posesjonatów: przedsiębiorców, ludzi kultury
i wolnych zawodów. Miejscowość szczęśliwie pozostaje na uboczu wydarzeń wojny lat 1914-18
i rozkwita w pierwszych dziesięcioleciach niepodległości. Przeżywa dramat II wojny światowej i ponurą rzeczywistość komunizmu. W latach odzyskanej wolności wielu willom i rezydencjom udało się przywrócić
dawne piękno, niektórym – odtworzyć historię.
W willi Marychna zamieszkaliśmy w latach 80-tych po remoncie tak kapitalnym, na jaki pozwoliła dostępność materiałów i technologii w tamtym czasie. Dom niezbyt obszerny o urokliwej architekturze miał duszę”, co od początku zachęcało do poznania jego dziejów. Dopiero po latach, dzięki szczęśliwemu przypadkowi okazało się to możliwe. Z zawieruchy dwóch wojen światowych ocalała bowiem Księga Wieczysta Marychny - odnaleziony w Pułtusku (!), oprawiony w skórę tom o grubych kartach, zapisanych pięknym kaligraficznym pismem, początkowo – cyrylicą.
Księga Hipoteczna Marychny (lata 1904-1974).
Zawartość Księgi Hipotecznej była osnową opowieści o domu zamieszczonej w 2013 roku na stronie internetowej Wirtualnego Muzeum Konstancina www.muzeumkonstancina.pl. Udostępnienie historii Marychny w sieci, po kilku latach wzbogaciło tę opowieść o ludzi i wydarzenia. Pojawiły się postacie i twarze, dla których tłem był dom. Oto pokrótce jego dzieje.
Pierwsze dziesięciolecia XX wieku były dla Marychny czasem dostatku i spokoju, pomimo pobliskich odgłosów bitew I wojny światowej, a następnie wojny z bolszewikami. Zamożność pierwszych właścicieli – rodziny Rozmanithów, przemysłowo-handlowej warszawskiej elity, a następnie rodziny Łubieńskich, zapewniała komfort domu i ogrodu z ukrytym w parkowej zieleni domkiem ogrodnika. Jedyna zachowana fotografia dokumentuje urok tego miejsca około 1920 roku.
Willa Marychna około 1920 roku, zwana także willą Różaną dzięki obfitości róż pnących się po ścianach domu. Na progu werandy Andrzej Michał Łubieński syn właściciela, przed domem jego siostra Hanna Stefania.
Po śmierci Józefa Łubieńskiego jego dzieci – Hanna Stefania i Andrzej Michał sprzedali dom.
Od 1930 roku Marychna jest własnością Zofii i Aleksandra Lorskich, Polaków żydowskiego pochodzenia. Nazwisko rodowe Aleksandra - Goldberg, Zofii – Mozeson. Pan Aleksander jest cenionym i dobrze prosperującym prawnikiem, a rodzina Pani Zofii to przemysłowcy od pokoleń związani z Polską. Państwo Lorscy nie mają dzieci, ale konstanciński dom jest miejscem wakacyjnych spotkań rodziny. Troskliwie dbają o dom i ogród, choć spędzają tu tylko miesiące wiosny i lata, powracając jesienią do warszawskiego mieszkania.
Lato 1939 roku, które spędzają w Marychnie, jest ostatnim przed czasem Zagłady. Państwo Lorscy nie powrócą do ulubionego Konstancina. Doznali koszmaru Pawiaka, a następnie gehenny warszawskiego Getta. Lato 1942 roku było w Getcie apogeum Zagłady. W sierpniu małżonkowie Lorscy odeszli - oboje tego samego dnia. Nie wiemy, czy odjechali transportem do Treblinki, czy zakończyli życie w Getcie, może na własne życzenie… Pozostawili testamenty w ręku osoby, dla której przeznaczyli dom. Pani Genowefa Korc, przed wojną związana z prawniczą kancelarią Aleksandra Lorskiego, usilnie starała się o uwolnienie obojga z Pawiaka, o czym świadczy zachowana niemiecka dokumentacja. W Getcie mieli ze sobą kontakt do końca i zapewne jej pomocy można przypisać fakt, że małżonkowie przeżyli tam ponad rok, nie mając ze sobą żadnych środków umożliwiających przetrwanie. Prawdopodobne, że usiłowała im pomagać tak długo, jak to było możliwe… Po wojnie, zgodnie z wolą spadkodawców, Sąd Okręgowy w Warszawie, w 1946 roku, przyzna pani Genowefie Korc prawo własności Marychny.
Lata niemieckiej okupacji to dla domu istnienie w dwóch przeciwstawnych światach. W świecie okupanta służy oficerom niemieckim jako miejsce sobotnio-niedzielnej rekreacji, poprzedzonej przyjazdem stosownych służb, które rozpalały ogień w kaflowych piecach. W pozostałe dni tygodnia dom służy polskiemu podziemiu. Elementy tej służby to skrytki na broń w obrębie willi, w ogrodzie i ogrodowej komórce oraz ćwiczenie musztry w domowym salonie wraz z nauką o budowie i obsłudze broni. Dom odpłacał się godnie za gehennę swoich właścicieli. Dla konspiratorów pozostał bezpieczny do końca. Zarys dziejów domu w latach okupacji poznałam z opowieści nieżyjących już mieszkańców Konstancina, ale wciąż nie było wiadomo, kim byli konspiratorzy i jaką formację Podziemia reprezentowali.
W latach powojennych Marychna szczęśliwie uniknęła dewastacji, która była udziałem wielu willi i rezydencji zamieszkiwanych latami przez bezdomnych po wojnie lokatorów. Obecność właścicielki, a później także jej siostry uchroniła dom przed najgorszym losem; przetrwał bardzo zaniedbany, lecz nie zdewastowany. Po śmierci Genowefy Korc, w latach 70-tych jej rodzina sprzedała Marychnę państwu Elżbiecie i Aleksandrowi Białym, a naszą własnością willa stała się w 1984 roku.
Jak wspomniałam na wstępie, opublikowanie w sieci spowodowało, że w opowieści o domu pojawili się ludzie, wyraziste postacie, których losy możemy w obszernych fragmentach odtworzyć.
W roku 2014 otrzymałam pocztą list z warszawskiego Tarchomina. Pisze pani Grażyna, że to opowieść o domu, z którym ona i jej rodzina czują się bardzo emocjonalnie związani. Jej dziadek Jan Siekierzyński był bowiem ogrodnikiem u państwa Lorskich. Urodzony w 1882 roku w Otwocku Wielkim, wcześnie osierocony, pozostawał pod opieką właściciela lokalnych dóbr Zbigniewa Kurtza, dzięki któremu znakomicie nauczył się ogrodnictwa i biegle mówił po niemiecku. Około 1935 roku zamieszkał wraz żoną Juljanną w domku ogrodnika na posesji Marychny. Pani Grażyna pamięta ze swoich dziecięcych powojennych lat komodę i kufer babci oraz magiczny urok tego miejsca. Dzięki zachowanej w archiwum rodzinnym fotografii poznajemy dziadka i babcię pani Grażyny, a także ówczesną właścicielkę domu, panią Zofię Lorską w ogrodzie Marychny, w spokojnych jeszcze latach 30-tych.
W ogrodzie Marychny w drugiej połowie lat 30-tych. Za paniami stoi ogrodnik Jan, siedzą od lewej: pani Zofia Lorska, w środku - żona ogrodnika Juljanna - kucharka państwa Lorskich, obok osoba nieznana.
Jak relacjonuje dalej pani Grażyna, w czasie niemieckiej okupacji jej ojciec, także Jan, urodzony w 1924 roku, należał do Samodzielnego Batalionu Narodowych Sił Zbrojnych działającego przy fabryce w Mirkowie i to on wraz z kolegami ćwiczyli w salonie. Groza lat okupacji przetrwała w pamięci rodziny. Pisze pani Grażyna: „Pewnego dnia Niemcy robili rewizję szukając młodych mężczyzn. Mój ojciec z bratem zdążyli się schować, ale akurat wtedy było dużo ukrytej broni. Gdyby Niemcy ją znaleźli, wiadomo jaki byłby koniec. Na szczęście mój dziadek znał dobrze język niemiecki i to uratowało wszystkich. Po dłuższej rozmowie Niemcy odjechali nie czyniąc rewizji. Uwierzyli dziadkowi, że młodych tu niema. Od tej pory podczas zbiórek konspiracyjnych czy transportu broni dziadek zawsze był w pobliżu. Konspiratorzy mieli szczęście, że istniało takie miejsce”. Rodzina pani Grażyny przeżyła wojnę, pomogły hodowane przez dziadka w ogrodowej szklarni warzywa, a dziadkowie mieszkali w domku ogrodnika aż do śmierci.
Kilka lat później nadeszła prośba o kontakt zza Oceanu. Potomek zgładzonej przez wojnę żydowskiej rodziny pisał historię swojego rodu dla dzieci i wnuków. Żydowski Instytut Historyczny w Warszawie, z którego pomocy korzystał, podał mu tekst o willi Marychna jako trop do dalszych poszukiwań. Kontakt nawiązany pocztą elektroniczną przed kilkoma laty zaowocował poznaniem losu rodziny przedwojennych mieszkańców Marychny, a także serdeczną znajomością on line z Autorem historii rodu. Pan George Mason, Amerykanin, psycholog aktualnie na emeryturze, miał istotne powody, dla których poszukiwał informacji o losach państwa Lorskich. Jego ojciec, Percy Mozeson urodzony w 1913 roku w Warszawie, był bratankiem pani Lorskiej – nazwisko rodowe obojga Mozeson, rodzina obecna od pokoleń w Polsce, także na Litwie i Łotwie. W końcu lat 20-tych, trudne warunki jakie zaistniały w Polsce dla przedsiębiorców w gospodarce i handlu, zmusiły rodzinę Mozesonów do przeniesienia swoich inwestycji na Łotwę. Percy - wówczas 15 letni, był uczniem warszawskiego Gimnazjum Męskiego prowadzonego przez Związek Nauczycielstwa Polskich Szkół Średnich; fakt ten dokumentuje zdjęcie z legitymacji szkolnej.
Percy Mozeson – 13-letni uczeń I Gimnazjum Męskiego Związku Zawodowego Nauczycielstwa Polskich Szkół Średnich
w Warszawie (rok 1926).
Do ukończenia szkoły pozostało wówczas chłopcu dwa lata. Exodus na Łotwę oznaczałby przewrót w dotychczasowej edukacji wobec zmiany języka, szkół i środowiska. Zdecydowano więc, że Percy pozostanie w Warszawie, a pan Aleksander Lorski przejmie ojcowskie obowiązki. Oboje wujostwo, ciocia Sonia i wuj Sasza, otoczyli chłopca serdeczną opieką zapewniając byt i edukację. Lato spędzali w Marychnie, o czym świadczą zdjęcia z odwiedzającą ich rodziną.
Rodzinne spotkanie w Konstancinie, początek lat 30-tych: Percy z Babcią, Ojcem i braciszkiem Rolfem przed willą Marychna.
Percy z Matką, Lilią z Nathansonów, na warszawskiej ulicy, 1937 r.
Wuj Lorski spodziewał się zapewne, że w przyszłości Percy przejmie jego kancelarię, stąd decyzja o podjęciu studiów na Wydziale Prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Zaliczenie pierwszego roku potwierdzają dokumenty zachowane w ocalonych archiwach UW, ale student przekonał się wówczas, że ten zawód nie będzie jego przyszłością. Dojrzał do decyzji, aby studiować medycynę. Wuj zaakceptował ten wybór, po czym postanowiono, że studia medyczne Percy będzie odbywał w Bolonii. Lata 30-te w Europie, także w Polsce, to czas nasilających się nastrojów i działań antysemickich. Włochy natomiast były krajem długo tolerancyjnym dla Żydów, a Bolonia – od wieków tradycyjnie przez nich wybieraną uczelnią. Długie i trudne studia medyczne Percy ukończył w 1938 roku i z otrzymanym w lipcu dyplomem lekarza odwiedził swoich opiekunów w Warszawie - i na pewno w Konstancinie. Zgodnie z radą Wuja i rodziny zadecydował, że pracę lekarza rozpocznie za Oceanem. W Europie bowiem, a także w Polsce, nasilały się nastroje i ruchy antysemickie, co mogło być przeszkodą w wykonywaniu zawodu (wydaje się niewiarygodne, że nie przewidywali wówczas innych zagrożeń!). Pomoc prawna i finansowa Wuja umożliwiła realizację planu, bardzo trudną ze względu na restrykcyjne wówczas imigracyjne ograniczenia wizowe ze strony USA. Dyplom lekarza był niewątpliwie atutem w tych staraniach. Ostatecznie, na początku lutego 1939 roku, a więc siedem miesięcy przed inwazją Hitlera na Polskę, Percy Mozeson dopłynął do Nowego Jorku na pokładzie brytyjskiego statku pasażerskiego Queen Mary.
Od tego momentu nastąpił gorący czas adaptacji do niełatwych początkowo warunków bytowych i zawodowych. W roku 1941 nastąpiła nostryfikacja dyplomu, należne staże lekarskie i otrzymanie obywatelstwa amerykańskiego (wtedy zmienił nazwisko na Mason). Zaraz potem - powołanie do medycznej służby wojskowej, którą od 1944 roku odbywał w alianckich szpitalach wojennych w Wielkiej Brytanii, a po kapitulacji Niemiec – w byłym głównym szpitalu Luftwaffe we Frankfurcie nad Menem.
Doktor Percy Mason w wojskowej służbie medycznej, 1944 rok.
Wreszcie na początku 1946 roku, jakże wyczekiwany powrót do Nowego Jorku - i tym razem na Queen Mary, przystosowanej wówczas do transportu wojska. Jako rezerwista w randze kapitana powrócił do cywilnej pracy lekarskiej i do przerwanego przez wojnę życia rodzinnego. Przed wyjazdem do ogarniętej wojną Europy ożenił się bowiem z panną Joan Long, dyplomowaną pielęgniarką z rodziny irlandzkiej międzywojennej imigracji, zapoznaną w nowojorskim szpitalu w którym oboje pracowali.
Zdjęcie z okazji ślubu Panny Joan Long z doktorem Percy Mason, maj 1943 roku.
Specjalizacje medyczne doktora to psychiatria i neurologia, ale praktykę lekarską skoncentrował na psychiatrii, a zwłaszcza terapii uzależnień. Osiągał kolejne etapy zawodowe – praca w przychodniach i szpitalach miejskich, klinice uniwersyteckiej, dydaktyka, fachowe publikacje. Był członkiem towarzystw naukowych i – poliglotą. W sześciu językach biegły w mowie i piśmie mógł porozumieć się w jedenastu, co było bezcenne w pracy psychiatry i psychoterapeuty w amerykańskiej wielojęzycznej społeczności. Państwo Joan i Percy Mason wychowali dwóch synów i dochowali się grona wnuków i prawnuków. Doktor pracował zawodowo do bardzo zaawansowanego wieku. Fotografia z żoną po 59 latach wspólnego życia jest równocześnie zdjęciem ostatnim. Zmarł w 2002 roku w wieku 89 lat, pożegnany z wojskowymi honorami, na które zasłużył kończąc służbę rezerwisty w stopniu majora.
Doktor Percy Mason z Żoną w 2002 roku - zdjęcie ostatnie.
Nagrobek Doktora na Cmentarzu Wojskowym w Calverton, Long Island, New York. „Chwalebnie pełnił służbę medyczną. Był jedynym ocalonym” – tak ostatnie polskie słowo zamyka życiorys.
Dr Percy Mason z synem Georgem, autorem dziejów rodziny oraz historii pokolenia, do którego należał jego ojciec.
Spisanie historii rodu - The History of Mozeson Family, było zadaniem, które podjął pan George Mason, starszy syn doktora, a inspiracją była świadomość tego, że Ojciec był jedynym członkiem rodziny ocalonym od Zagłady.
Gdy zakończyła się II Wojna Światowa, po dwóch latach służby medycznej w Europie doktor Percy Mason powrócił do Nowego Jorku nie mając żadnych wiadomości o swojej rodzinie osiadłej przed wojną w Polsce i na Łotwie. O jej losach dowiedział się dopiero rok po wojnie, w kwietniu 1946 roku, z listu od dalekiej kuzynki, której mąż zginął w ryskim Getcie, a ona urodzona w Szwajcarii i cudem ocalona wraz z córką, wróciła po wojnie do kraju urodzenia.
Dowiedział się, że nie przeżył nikt… Z najbliższych – zginęli na Łotwie oboje Rodzice, w ryskim więzieniu - młodszy o dziesięć lat Brat, w warszawskim Getcie - ukochany Wuj i Ciotka, każda osoba w innych, tragicznych okolicznościach. Z dalszej rodziny też nie ocalał nikt… Doktor Percy Mason tą wiadomością nie podzielił się z nikim. Milczał przez dziesięciolecia. Autor historii rodziny wspomina, że w latach swojej nastoletniej młodości żyjąc w bliskiej relacji z rodziną Matki, imigrantów z Irlandii, poznawał ich losy, natomiast o krewnych Ojca nie mówiło się nigdy… Delikatne próby przerwania tego milczenia były bezskuteczne. Może Ojciec chciał oszczędzić cierpienia, a może do końca nie mógł w to uwierzyć? Gdy starszy syn miał lat trzydzieści i swoją własną rodzinę, Ojciec podjął temat z trudem, zwięźle podał fakty i nakazał nie poruszać więcej tego tematu. Dopiero w bardzo zaawansowanym wieku był w stanie mówić o Utraconych i nieco własnych wspomnień dołączyć do pisanej opowieści. Zadbał także o to, aby na cmentarzu żydowskim w Warszawie upamiętnić pomnikiem miejsce, w którym od początku XX wieku spoczywały prochy rodziny Mozesonów.
Syn napisał historię rodu, aby uczcić Człowieka ocalonego od Zagłady, który całe życie nosił w sobie traumę, świadomość unicestwienia świata, w którym dorastał, który był jego światem (the -World -That-Was).Tytuł historii rodu - In my Father’s Silence, w swobodnym tłumaczeniu – Gdy mój Ojciec Milczał, jest hołdem dla ojcowskiego milczenia wobec tego, czego nie dało się opowiedzieć…
Autor zadedykował książkę pamięci Wuja swojego Ojca, Aleksandra Goldberga Lorskiego, obywatela Warszawy, którego trosce i wsparciu Percy Mozeson zawdzięczał nie tylko znakomitą edukację, ale i możliwość emigracji zaledwie kilka miesięcy przed czasem Zagłady, czyli - ocalenie od niechybnej śmierci. Fakty te pozostaną w pamięci kolejnych pokoleń rodziny Mozesonów..
Zgodnie z życzeniem Autora, elektroniczną wersję tej obszernej (ok. 390 stron) książki przekazałam do biblioteki Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, gdzie włączono ją do zasobów bibliotecznych, jako jeszcze jedną opowieść o losach zakorzenionych w Polsce żydowskich rodzin.
Krystyna Cedro-Ceremużyńska
Konstancin, 2023