Krystyna Cedro-Ceremużyńska
Spisana historia nieruchomości, nazwanej później imieniem „Marychna” i opatrzonej adresem „ulica Batorego 37” rozpoczyna się w dniu 22 grudnia 1905 roku. Wtedy pan Lucjan Florianowicz Rozmanit, przemysłowiec ze Śląska, dyrektor kopalni „Saturn”, kupił w Osadzie Konstancin od hrabiego Witolda Skórzewskiego działkę niezabudowaną o numerze 195 za sumę dziewięć tysięcy pięćset rubli. Dowiadujemy się o tym fakcie z zapisu cyrylicą w Księdze Wieczystej („Ipotiecznyj Ukazatiel”) numer VIII27903.
Następny zapis, także piękną kaligraficzną cyrylicą, pod datą 26 października 1912 roku informuje o sprzedaży powyższej nieruchomości - działki wraz z wybudowanym w międzyczasie domem. Nazwano go imieniem „Marychna” dla upamiętnienia zmarłej córki pierwszego właściciela. Nabywcą jest pan Józef Feliksowicz Łubieński. Hrabiowska rodzina Łubieńskich zamieszkiwała w Warszawie przy Alejach Ujazdowskich 34, a należeli do niej - poza panem Józefem – jego druga małżonka Janina Anna oraz jego dzieci z pierwszego małżeństwa - Hanna Stefania i Andrzej Michał. Po wczesnej śmierci ich matki Józef Łubieński ożenił się z guwernantką swych dzieci, Janiną Anną z Prądzyńskich. Jej córka Jadwiga Mąkowska, znana w przyszłości jako pani Heidi Pate, to interesująca postać, dobrze zapamiętana w Konstancinie. Nabyty dom staje się na długie lata ulubionym miejscem zamieszkania dla pana Józefa, często odwiedzanym przez pozostałych członków rodziny. Przebywa tu także przez pewien czas panna Jadwiga Mąkowska. Z tego czasu pochodzi jedyna zachowana fotografia domu (ryc.1), a także rysunki wykonane przez gospodarza . Przedstawiają one dom i ogród w kwiatach (ryc.2) oraz podobiznę dwudziestokilkuletniej wówczas córki Hanny (ryc.3). W roku 1929 dnia 14 stycznia umiera w wieku zaledwie 66 lat Józef Łubieński. Akt zgonu znajduje się w księgach parafialnych kościoła św. Aleksandra, bliskiego warszawskiemu mieszkaniu rodziny. Zgodnie z wyrażoną w testamencie wolą zmarłego, konstanciński dom dziedziczą niepodzielnie po połowie Hanna Stefania i Andrzej Michał, a na 1/3 nieruchomości ustanowione zostaje dożywocie dla wdowy po panu Józefie. Zgodnie z wolą spadkodawcy tytuł własności został przepisany na spadkobierców, o czym informuje w Księdze Wieczystej pierwszy wpis alfabetem łacińskim, w dniu 4 kwietnia 1930 roku.
Bardzo szybko „Marychna” zmienia właścicieli. W dniu 10 kwietnia 1930 roku kupują nieruchomość za osiemdziesiąt tysięcy złotych państwo Aleksander i Zofia Lorscy, jak podaje Księga „obywatele polscy, zamieszkali w Warszawie przy ulicy Poznańskiej 3”. Państwo Lorscy są Polakami żydowskiego pochodzenia, a nazwisko jest przybrane. Nie mają dzieci. Rodowe nazwisko pana Aleksandra, jak wynika z ujawnionych później dokumentów, to - najprawdopodobniej - Goldberg, a pani Zofii - Mozeson. Pan Lorski jest radcą prawnym jednej z ambasad. Zamieszkują w „Marychnie” wraz z matką pani Zofii i dwiema służącymi. A także, jak zanotowano w Księdze... „dozorca Andrzej Narożniak zachowuje stosunek służbowy od dnia 10 kwietnia 1930 roku”.
Przez następne lata dom pozostaje pięknie zadbany, a ogród pielęgnowany. Róże pną się obficie po drabinkach na frontowej ścianie domu, stąd druga potoczna nazwa „Marychny” – „Willa Różana”. Nad kwiatami czuwał ogrodnik, o którym przypominał istniejący do niedawna „domek ogrodnika”. Państwo Lorscy zapłacili rodzinie Łubieńskich większą część należnej sumy, resztę kapitału zobowiązali się spłacać w ratach, a dożywocie wdowy Łubieńskiej - w złocie. Jak wynika z Księgi, kolejne wpłaty odraczano aż do sierpnia 1938 roku. Wtedy to pani Hanna Stefania Łubieńska – Perro (nazwisko poślubionego w międzyczasie męża), zamieszkała wówczas w Boernerowie ulica Pocztowa 19, pokwitowała znaczną część należnej kwoty, wykreślając ją z hipoteki domu. Przez te wszystkie lata państwo Lorscy zachowali swoje warszawskie mieszkanie. Mieszkali w nim zapewne w miesiące zimowe, a pozostałe spędzali w Konstancinie.
Nadchodzi rok 1939, ostatnie lato podczas którego właściciele „Marychny” korzystają ze spokoju i uroku konstancińskiego domu. Nie wiemy kiedy powrócili do warszawskiego mieszkania z którego wkrótce przyszło im wyruszyć w ostatnią, dramatyczną podróż. W 1941 roku ich imiona i nazwisko znajdujemy na liście więźniów Pawiaka; przebywali tam w miesiącu lutym. A więc zapewne stamtąd trafili do warszawskiego getta? A nieco wcześniej, bo w styczniu 1941, w dokumentacji wieczysto-księgowej „Marychny” pojawia się po raz pierwszy nazwisko Genowefy Korc, związane z zapisem na jej rzecz długu hipotecznego. Genowefa Korc mieszkała wówczas w Warszawie przy ulicy Krynicznej, a później przy Kruczej 16. Nie wiemy, jakie relacje łączyły jej osobę z właścicielami „Marychny”. Kolejny zapis na jej rzecz, obciążający hipotekę domu, powtarza się w sierpniu 1941 roku. Tymczasem w Warszawie narasta terror okupanta, potęguje się dramat warszawskiego getta. W lipcu 1941 pan Aleksander Lorski pisze testament. Ten własnoręcznie napisany przez niego dokument przedstawi po wojnie Sądowi Genowefa Korc. Musiał więc znaleźć się w jej posiadaniu przekazany z getta. A może miała bezpośredni kontakt z właścicielami „Marychny”? Usiłowała im pomagać? Może istniały inne, nieznane nam okoliczności? Apogeum dramatu w getcie nastaje latem 1942. Państwo Lorscy jeszcze żyją, ale lipiec i sierpień to czas zintensyfikowanej likwidacji ludności getta. Trwa dramatyczny exodus, nieprzerwanie odjeżdżają transporty do Treblinki. W końcu lipca pisze testament pani Zofia Lorska. I ten dokument zachowała dla Sądu Genowefa Korc, więc kontakt ze sobą zapewne utrzymywali do końca. A koniec nastąpił w dniu 12 sierpnia 1942. Tego dnia państwo Lorscy odeszli oboje. Pan Lorski żył lat 66, jego małżonka – 77. Nie wiemy, czy tego właśnie dnia oboje odjechali transportem, czy może zakończyli życie w inny sposób, na własne życzenie?
Zanim powrócimy do tematu testamentów państwa Lorskich i do dalszych losów domu, warto zatrzymać się chwilę nad życiem w „Marychnie” w latach niemieckiej okupacji, o którym trochę wiadomo ze wspomnień nieżyjących już konstancinian. Po kapitulacji Warszawy, „Marychna” już opuszczona przez właścicieli, pozostaje pod opieką dozorcy i jego rodziny. Wkrótce zostaje przejęta przez oficerów niemieckich i pozostaje w ich dyspozycji. Zjeżdżają tu bowiem na sobotnio-niedzielną rekreację. W piątek wieczorem przyjeżdżał ordynans i palono w piecach. Panowie oficerowie zjeżdżali w sobotę, a w poniedziałek od rana dom zostawał pusty. I wtedy wkraczali nasi chłopcy z konspiracji. Z pod węgla w piwniczce wyciągano broń, duży salon był na tyle obszerny, że z powodzeniem można było ćwiczyć musztrę i uczyć zasad obchodzenia się z bronią. W czwartek wieczorem znikali wszyscy - do następnego tygodnia. Niewątpliwie przestrzegano starannie zasad konspiracji, bo takie użytkowanie domu trwało bez żadnych zakłóceń przez wiele miesięcy. Nie mamy niestety dokładniejszych informacji ani o czasie w którym z willi korzystano, ani o uczestnikach tych konspiracyjnych „kompletów”. Nie wiadomo, czy byli to żołnierze Armii Krajowej, czy też żołnierze działających także na tym terenie Narodowych Sił Zbrojnych. Ale niezależnie od formacji, którą reprezentowali, zapisali piękną, chwalebną kartę w dziejach „Marychny”. Dom odpłacał się godnie za gehennę swoich właścicieli.
W pierwszym roku po wojnie, gdy życie powoli zaczęło wracać do stanu pozornej normalności, testamenty państwa Lorskich, będące w posiadaniu pani Korc, znalazły się w ręku notariusza. We wrześniu 1946 roku Genowefa Korc, mieszkająca już w Konstancinie w sąsiedniej willi „Wanda”, została właścicielką „Marychny” zgodnie z wyrażoną w testamentach wolą obojga spadkodawców. Ich dyspozycje odnośnie posiadanych ruchomości pozwalają poznać koligacje rodzinne, a także wspomniane wcześniej nazwiska rodowe. Można przypuszczać, że pisząc testament każde z nich miało jeszcze nadzieję, że druga osoba ocaleje. Połowę domu przeznaczali bowiem na dożywotnie użytkowanie dla drugiego z małżonków...
Genowefa Korc przejęła „Marychnę” w powojennym, bardzo trudnym dla wszystkich czasie. Wille i rezydencje Konstancina, najczęściej pozbawione prawowitych właścicieli w wyniku wojennych dramatów, bądź bezprawnych nakazów władzy ludowej, wypełniały się nowymi, bezdomnymi po wojnie, mieszkańcami. Pozostając na wiele lat, doprowadzali domostwa do kompletnej, często nieodwracalnej, dewastacji. „Marychna” szczęśliwie uniknęła tego najgorszego losu. Jak wynika z zachowanej książki meldunkowej domu, Genowefa Korc miała wprawdzie na przestrzeni lat wielu lokatorów, ale były to zapewne osoby odpłatnie wynajmujące pokoje. Ponadto, obecność właścicielki, a także później i jej siostry, stwarzała dla domu szansę przetrwania. I przetrwał, wprawdzie bardzo zaniedbany, ale nie zdewastowany. Genowefa Korc mieszkała w nim do śmierci w 1971 roku.
Dwa lata później jej rodzina sprzedała posiadłość, oddzielając niewielki fragment terenu wraz z „domkiem ogrodnika” od reszty ogrodu z „Marychną”. Tę ostatnią część zakupili w 1974 roku państwo Elżbieta i Aleksander Biały. Dla domu nastały lepsze czasy. Nie było już lokatorów, stopniowo odżywał i rozkwitał ogród. Z oddzielonego fragmentu posesji, przyłączonego z czasem do sąsiedniego ogrodu wokół willi „Aniela”, zniknął niestety urokliwy „domek ogrodnika”, beztrosko rozebrany przez nowego nabywcę.
Ostatnia zmiana właścicieli w „Marychnie” nastąpiła w roku 1984 . Dom zamieszkali Krystyna i Leszek Ceremużyńscy ze swoją młodzieżą. Przeprowadzili pierwszy od wielu lat, jakże trudny w PRL-owskiej rzeczywistości, kapitalny remont. Starali się - sądzę, że z powodzeniem - odtworzyć klimat domu z najdawniejszych spokojnych czasów, przywrócić jego „genius loci”...
Krystyna Cedro-Ceremużyńska
Konstancin, maj 2013