powrót

Kilka kartek - Konstancin mojego dzieciństwa


W 1957 roku, rozpoczęła się „Wielka Nowenna Narodu Polskiego” przygotowująca wiernych na 1000-lecie Chrześcijaństwa Polski (966-1966), pod hasłem „Ślubujemy wierność Bogu + Ewangelii + Krzyżowi + Kościołowi i Jego Pasterzom”. Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej w dniu 9 grudnia 1957 roku nawiedził parafię Skolimów. Potem miała miejsce wizytacja duszpasterska w parafii Skolimów przez Arcybiskupa Warszawskiego Księdza Kardynała Stefana Wyszyńskiego – Prymasa Polski i bierzmowanie młodzieży z Konstancina i Skolimowa. Otrzymanie sakramentu bierzmowania z rąk Prymasa było zaszczytem, którego doznałem osobiście. Jak wielką radość sprawiły te uroczystości i możliwość kontaktu z Księdzem Prymasem na wolności nie trzeba tłumaczyć. Potem była wizyta duszpasterska Prymasa Polski w kościele w Konstancinie. Ksiądz Kardynał Stefan Wyszyński, trzykrotnie wizytował kościół w Konstancinie. „Ceremonienmajstrem” tych uroczystości była oczywiście Babcia Franciszka Milewska.

Dla mojej rodziny szczególnym wydarzeniem była uroczystość 50-lecia pożycia małżeńskiego Dziadka Stanisława z Babcią Franciszką w 1962 roku. Ceremonię kościelną przygotował osobiście ksiądz Żelazowski. Uroczyście, z asystą kościelną przyprowadził Jubilatów przed ołtarz do specjalnie przygotowanych klęczników. Dokonał osobistego powitania, a następnie poprowadził uroczystą Mszę Świętą z homilią dziękczynną za przeżyte lata i służbę rodziny Milewskich kościołowi. Miała ona na tyle urok osobisty, że również zawierała elementy dobrego żartu, powodującego wybuch śmiechu u uczestników uroczystości. Na koniec uroczystości, składając żartobliwie życzenia „młodej parze”, ksiądz Żelazowski wręczył Jubilatom pamiątkową publikację oraz specjalnie przygotowane ozdobne laski z życzeniami wsparcia na dalszą drogę życia. Uroczystość domową, uświetniła obecność księdza i olbrzymi tort ofiarowany dziadkom przez panie Józię i Anię znajome mieszkanki domu przy ul. Batorego 23.

Ksiądz Eugeniusz Żelazowski był wspaniałym duszpasterzem i jednocześnie znakomitym gospodarzem i organizatorem. W czasach, kiedy wszystkie materiały budowlane można było otrzymać jedynie z przydziału otrzymanego z Gminy, ksiądz przy pomocy parafian uzyskał przydział na cement i pod nadzorem pana Passona rozpoczął produkcję płytek chodnikowych na potrzeby kościoła. Boisko przy plebani stało się wytwórnią płytek. Ręczne mieszanie cementu z piaskiem, zalewanie form, układanie do suszenia na wyrównanym podłożu płytek wykonywali bardziej dorośli ministranci, Stasio kościelny, pan Passon i inni. Gotowe i wysuszone płytki były przewożone przed kościół i układane przed wejściem i na alejkach. Dwie posiadały wyrytą datę, napis z nazwiskami i inicjałami osób, które je wykonywały.

Spośród ministrantów, powołaniami kapłańskimi zostali obdarzeni księża: Marek Passon, Bogdan Jaworek, Jerzy Dębowski. Ksiądz Matek Passon uzyskał w 1954 roku świecenia kapłańskie. Edukację księży Jaworka i Dębowskiego mocno wspierał ksiądz Żelazowski i oddani tej misji sponsorzy. Uroczyste Msze Prymicyjne wszystkich trzech księży obyły się w Konstancinie. Z Jurkiem Dębowskim chodziłem do tej samej klasy szkoły podstawowej w Konstancinie. Pamiętam zdarzenie, jakie spotkało księdza Żelazowskiego, późniejszego opiekuna alumna seminarium duchownego, w czasie wizyty duszpasterskiej księdza w domu Państwa Dębowskich. Ksiądz Żelazowski lubił żartować i być przekornie dowcipnym do nieraz bardzo poważnych wypowiedzi dorosłych i dzieci. Tak się stało w czasie wizyty duszpasterskiej u Państwa Dębowskich na żart księdza, niezadowolony Jureczek odpowiedział stwierdzeniem „Głupie Żelazo”. Konsternację uratował sam ksiądz Żelazowski, zdaniem: „Jaki żart taka i ocena” i pozostał najwspanialszym opiekunem Jurka w czasie studiów w Seminarium Duchownym w Warszawie. Opieką i pomocą materialną kościół otaczał też rodziny wielodzietne np. Hetków i Zalewskich. Postawa księdza Żelazowskiego i uznanie, jakim go otaczano, zostało w 1964 roku docenione, powołaniem w Konstancinie samodzielnej jednostki duszpasterskiej, a następnie odrębnej parafii.

Pośród ministrantów była i młodzież dorosła. Wspomnę niektórych: Tomek Kowalski, Marek Szaniawski, Andrzej Hempel, Kazik Ponikły, Tadek Jarząbek i inni. Były to pokolenia zbliżone wiekowo do Julka Henisza. To oni tworzyli pierwsze grupy młodzieżowe, kluby. Uczestniczyły w nich i dziewczęta, wspaniałe koleżanki np. Joasia Żurowska, Maryla Müller, Ola Szewczyk. Taki klub istniał przez pewien czas w willi przy ul. Warszawskiej (obecnie Piłsudskiego 50). Ponieważ byłem młodzieńcem wysokim i akceptowanym przez starszych kolegów, stąd bywałem na wielu spotkaniach o bardzo ożywionych dyskusjach ludzi młodych. Tematyką tych spotkań było wszystko, co nas otaczało. Duch wychowania patriotycznego unosił się w powietrzu. Była jak przystoi młodości i rozrywka. Tata Piotrka Jaroszewicza przebywał wielokrotnie za granicą i przywoził płyty gramofonowe z najnowszą muzyką. W Polskim Radio w tym czasie najczęściej brzmiały słowa piosenki „Płynął strumyk” i pieśni ludowe, a my u Staśka Niedzieli w willi „Este” słuchaliśmy pierwszych nagrań Elvisa Presley’a. Na radioodbiornikach z trudem udawało się złapać „Radio Luksemburg” i przy ogłuszających trzaskach posłuchać muzyki „rockowej”. Starszych kolegów i koleżanki coraz bardziej zajmowała nauka na wyższych uczelniach, a kolejne, moje pokolenie ministrantów poszukiwało poza kościelnych i poza szkolnych zajęć dla spędzenia wolnego czasu. Takim rozwiązaniem były wieczorne spotkania i spacery grup kolegów z dyskusjami do późnych godzin nocnych. Szczególną datą w każdym roku był dzień 1 sierpnia i godzina „W” oraz kolejne 63 dni trwania w marzeniu o wolności. Pamięć zdarzeń z kolejnych dni Powstania Warszawskiego osobiście pilotowana przez Zbyszka Bednarczyka. Spotkania w kawiarni „Marysieńka” i restauracji „Świerkowej”. Ponieważ posesja przy ulicy Batorego 28 posiadała stare alejki spacerowe, natchnieni duchem rozwoju polskiej lekkoatletyki postanowiliśmy z kolegami organizować zawody sportowe. Po alejkach odbywały się biegi na 100, 200, 400 i 800 metrów. Odległości zostały przez nas wymierzone w sposób przybliżony. Zwykły zegarek zastąpił z czasem stoper. Na pobliskich łąkach były skocznie w dal i wzwyż, rzutnie oszczepem i dyskiem, a obok domu rzutnia kulą. Wyniki były rejestrowane. Bite rekordy „podwórka”. W zawodach uczestniczyło zawsze kilkunastu chłopców. Niektórzy z nich po przejściu mody na zawody podwórkowe trafili pod skrzydła pana Michalskiego do sekcji ogólnorozwojowej RKS „Mirków”. Pan Michalski, człowiek dusza, który poświęcił się całym sercem dla sportu i młodzieży, organizując zajęcia i obozy sportowe. Do ostatnich chwil życia, interesował się losem, jaki spotkał jego wychowanków.

Dzieciństwo przeminęło z wiatrem, pozostały wspomnienia, dla jednych ważne dla drugich bez znaczenia. Zatarły się w pamięci obrazy i postacie minionego okresu. Niektóre już zapomniane. Pisząc te wspomnienia nie zamierzałem pisać historii, a jedynie przybliżyć atmosferę życia i nazwiska ludzi, którzy w Konstancinie mieszkali i żyli. Nie wszyscy byli właścicielami pięknych nieruchomości, bo i nie mogli być, ale tu żyli, tu przeżywali swoje radości i smutki, zaznaczając swoją obecność w Konstancinie. Nie wszystkich też da się wymienić i opisać. Proszę mi wybaczyć. Miało być kilka kartek, a powstało kilkanaście. Pisząc te wspomnienia uświadomiłem sobie, jak szybko mija czas i zanika pamięć o ludziach, którzy odeszli. Ja, idąc do kościoła, kiedy spojrzę w prawo w ulicę Batorego widzę oczyma wyobraźni, idącą jak zawsze do kościoła podpierającą się laską, panią Kowalską. Jak wiele obrazów zostało w pamięci. Tak jak ściana śmierci w Oświęcimiu przypomina o tragedii narodów, niech moja, może mało literacka opowieść przypomina ludzi i czasy, które odeszły. Jakie obrazy pozostaną w pamięci obecnym i następnym pokoleniom, to wszystko zależy tylko i wyłącznie od uczestników zdarzeń w historii Konstancina. Przed społeczeństwem Konstancina jeszcze bardzo daleka droga i praca, aby dojść do stanu miasta, jaki Ja zastałem przychodząc na świat w 1946 roku. I nie chodzi tu o cofnięcie czasu historii, a o odnowę moralną i psychologiczną odkrywającą Uzdrowisko Konstancin z za drzwi własnego lokalu mieszkalnego, czy płotu posesji. To za drzwiami lokalu, czy za bramą posesji jest Konstancin, a nasze mieszkanie czy posesja jest tylko fragmentem, drobną cząstką tego miasta-ogrodu, który jest częścią Miasta i Gminy Konstancin-Jeziorna. Unikalny klimat przyrodo-leczniczy Konstancina tworzy przyroda: lasy, tereny zielone, park, przepływające wody, wydobyte z głębi ziemi solanki. Chciałbym abyśmy My mieszkańcy Konstancina i Gminy Konstancin-Jeziorna, docenili ten niesamowity dar natury, jaki posiadamy, otaczali się zadbanymi ogrodami, ulicami i szanowali miejsca, z których wszyscy korzystamy. Park niech będzie miejscem wypoczynku dla ludzi, a nie miejscem do wyprowadzania psów i dewastacji wszystkiego, co na drodze. Nasi poprzednicy, w tym m.in.: Witold hr. Skórzewski przy parcelacji, zarządy Towarzystwa Akcyjnego Ulepszonych Miejscowości Leczniczych oraz władze miejscowe II Rzeczypospolitej tworzyli letnisko, miasto-uzdrowisko, miejsce odpoczynku i leczenia przywracającego zdrowie i radość życia. Na Nas ciąży obowiązek zachowania tego miasta-ogrodu i funkcji uzdrowiskowej miejscowości, by następne pokolenia nie mogły Nam postawić niewybaczalnego zarzutu zaniechania, którego się dopuściliśmy, a w pojęciu ogólnym pozostało jedynie stwierdzenie „Był sobie Konstancin”, jak nazwał przewrotnie swoją publikację o Konstancinie Tomasz Lachowski. O zachowanie pierwotnej funkcji Konstancina, jego obiektów zabytkowych, rozwój bazy przyrodo-leczniczej, zabiega od prawie dwudziestu lat Towarzystwo Miłośników Piękna i Zabytków Konstancina im. Stefana Żeromskiego. Towarzystwo podjęło tą działalność gdyż, wielu mieszkańcom, radnym gminy i miasta, które wchłonęło administracyjnie Konstancin w swoje struktury organizacyjne trudno uwierzyć w ten unikalny dar natury, jaki ta miejscowość posiada. Uwierzyli, po latach okupacji i powojennego zastoju w to radni Konstancina, doprowadzając do podjęcia uchwały 30 października 1972 roku przez Wojewódzką Radę Narodową o utworzeniu Uzdrowiska Konstancin wraz z oznaczeniem obszarów ochronnych uzdrowiska, co stworzyło naturalne warunki do prowadzenia i rozwijania lecznictwa uzdrowiskowego oraz prawne warunki dla rozwoju Uzdrowiska Konstancin. Przez 35 lat nie powstał plan rozwoju lecznictwa uzdrowiskowego i plan zagospodarowania przestrzennego obszaru chronionego „A”. To, co zaskakuje, coraz liczniej odwiedzających Konstancin, mieszkańców kraju i obcokrajowców, to ograniczona baza lecznicza i brak infrastruktury miejskiej umożliwiającej relaks, odpoczynek. Na pytanie: „Jak te 35 lat wykorzystaliśmy dla rozwoju uzdrowiska, ochrony zabytków i naturalnej przyrody obszarów chronionych, do czego zobowiązuje Nas ustawa uzdrowiskowa”, musimy odpowiedzieć sobie sami.

P.S. Wspomnienia te dedykuje mojej rodzinie i tym wszystkim, którym wspomnienie mojej Babci Franciszki Milewskiej nie było obojętne.

Konstancin-Jeziorna, lipiec 2007 roku

Tomasz Henryk Milewski, ur. w 1946 roku w Królewskiej Górze. Od urodzenia związany rodzinnie i zawodowo z Konstancinem-Jeziorną. Członek założyciel Towarzystwa Miłośników Piękna i Zabytków Konstancina. Wyróżniony przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego srebrną odznaką "Za opiekę nad zabytkami"