powrót

Kilka kartek - Konstancin mojego dzieciństwa


Ceremonie zaczynały się od przygotowania: chorągwi, sztandarów, poduszek liturgicznych, strojów dla asysty, wianków dla dziewczynek. Zdejmowała z „chóru”, przy pomocy kościelnego, a potem moim, drzewce do sztandarów i chorągwi, podwieszała szarfy, znosiła po wąskich schodach ciężkie haftowane chorągwie i pozostały osprzęt dla asysty. To ona, szukała panów do poniesienia w procesji krzyża, sztandarów i chorągwi, ubierała ich w komeżki, ustawiała i prowadziła w szyku procesyjnym. Zachęcała mamusie z dziewczynkami, by pozwoliły córkom na udział w asyście kościelnej i zapraszała do stałego udziału w uroczystościach kościelnych. Dziewczynkom sypiącym kwiatki przygotowywała koszyczki pełne kwiatów i zapewniała ich uzupełnienie w czasie procesji. Po procesji lub po okresie procesyjnym wszystko znów wracało na „chórek”. Przy każdej okazji Babcia zbierała i suszyła płatki kwiatów dla „sypaczek kwiatków”. Zaprzyjaźniony ogrodnik, pan Socha zbierał lub zapraszał do zbierania, przekwitających płatków kwiatów w swoich szklarniach i ogrodzie. Uroczystości Bożego Ciała miały wtedy wyjątkowy charakter. W Konstancinie istniał szczególny sposób obchodzenia oktawy Bożego Ciała. Uroczystości zaczynały się w czwartek Bożego Ciała w kościele parafialnym w Skolimowie, na które przychodzili wierni w procesjach z kościołów w Konstancinie i Mirkowie, ze sztandarami, chorągwiami i pełną asystą liturgiczną. Następnie wszyscy uczestniczyli w procesji do czterech ołtarzy w Skolimowie. Po uroczystości procesje wracały do swoich kościołów. W niedzielę, oktawy Bożego Ciała odbywała się procesja do czterech ołtarzy w Konstancinie, na którą przychodzili w procesjach wierni ze Skolimowa i Mirkowa. Natomiast w czwartek zamykający oktawę Bożego Ciała uroczysta procesja do czterech ołtarzy odbywała się w Mirkowie, na którą przychodzili wierni w procesjach ze Skolimowa i Konstancina. Utworzenie odrębnych parafii w Konstancinie, Mirkowie oraz ograniczenie swobód poruszania się procesji po mieście spowodowało, że już później każda z parafii organizowała procesje Bożego Ciała we własnym zakresie.

Corocznym wydarzeniem, na które ściągały tłumy mieszkańców Konstancina i okolic, był odpust 2 sierpnia w kościele parafialnym w Skolimowie pod wezwaniem Matki Boskiej Anielskiej. Wzdłuż ulicy Kościelnej, po jej obu stronach rozstawione były stragany odpustowych handlarzy, „kolorowe jarmarki”. Na wtedy niezabudowanym placu pomiędzy ulicami Kościelną a Oborską znajdowało się centrum hazardu i rozrywki. Karuzele dla dzieci i dorosłych, strzelnice, urządzenia dla siłaczy, z popularnym czołgiem do jednoręcznego pchania po konstrukcji stalowej. Rzutnie lotkami do tarczy, a szmacianymi piłkami do piramidy ustawionej z puszek itp. Stoliki karciane, tu „oczko” tam „poker”, dalej „pasjans” i „trzy kubki lub lusterka”. Gwar przebywającego tłumu, pokrzykiwania handlarzy, dźwięki muzyki, odgłosy śpiewu ulicznych grajków i tak co roku do późnych godzin wieczornych. Dodatkowe „wspomaganie” dawała restauracja „Pod Sosnami” i sklepy Skolimowa. Odpust w Skolimowie, był jedną z największych uroczystości kościelnych i rozrywkowych w okolicy.

Do służby liturgicznej kościoła zostałem przyprowadzony i ubrany w komeżkę, przez Babcię Franciszkę, chyba w wieku około trzech lat, bo w mojej pamięci pozostała postać starego księdza Burzyńskiego, który zmarł w 1950 roku. Na plebani, po śmierci ks. Burzyńskiego pozostały jego siostry Waleria i Maria, która wykonywała prace kuchenne. Pani Waleria zmarła w 1959 roku, natomiast pani Maria zmarła w 1976 roku, doczekawszy w zdrowiu, wiekowych 100-tu lat. W 1950 roku, skierowany do pracy duszpasterskiej w kościele w Konstancinie, stanowiącym filię parafii Skolimów, został ksiądz Eugeniusz Żelazowski. Siostry ks. Burzyńskiego, miały do wyłącznej dyspozycji dwa pokoiki na górze plebani oraz dwa klęczniki w prezbiterium kościoła, gdzie przychodziły się modlić i uczestniczyć w Mszy Świętej. Pani Maria gotowała i przyrządzała posiłki dla księdza. A ponieważ była znakomitą kucharką, to serwowane przez Panią Marię posiłki, posiadały niesamowite walory smakowe. W konstancińskim kościele, w okresie powojennym zlikwidowano podział dusz na bogate i te biedniejsze. Dla bogatych parafian były oznakowane imiennie miejsca siedzące w ławkach i na krzesłach. Pozostali wierni mieli swoje miejsca, przeważnie stojące, w tylnej części kościoła, za ławkami i pod chórem. Jeszcze za moich czasów na wielu krzesłach widniały imienne tabliczki osób uprawnionych. Ksiądz Eugeniusz Żelazowski, uzyskał od początku swej posługi w Konstancinie, duże uznanie u wszystkich wiernych swą otwartością na problemy ludzkie i życiowe. Był bardzo konsekwentny, wymagający od innych, ale i od siebie. W okresie II Wojny Światowej, Niemcy zrabowali dzwony kościelne. Kościół bez dzwonów był niewyobrażalny dla księdza Żelazowskiego. Szybko znalazł poparcie społeczeństwa Konstancina i fundatorów, którzy sfinansowali zakup nowych dzwonów. W 1950 roku, dzwony o imionach „Eugeniusz, Stefan-Zygmunt” i „Roman” zostały poświęcone i zawisły na wieży kościoła. Ksiądz Żelazowski w sposób szczególny pozyskiwał fundatorów, którzy chętnie finansowali potrzeby kościoła. Drzewiec sztandaru, chorągwi przy poświęceniu, miał nabijane ozdobne imienne ryngrafy sponsorów, co było dumą, zaszczytem i wyróżnieniem dla ofiarodawców. Piękna, stylowa monstrancja została ufundowana przez rodzinę Kowalskich. Rola kościoła w Konstancinie, stała się wiodącą w mieście, mimo, że kościół był kościołem filialnym Parafii w Skolimowie. Ksiądz Żelazowski, potrafił zgromadzić wokół siebie elitę właścicieli nieruchomości, mieszkańców, a w szczególny sposób młodzież. Kościół w Konstancinie stał się wiodącym ośrodkiem wychowawczym dla młodzieży i ośrodkiem pomocy dla biednych. Ośrodkiem kultury i wychowania patriotycznego. Ośrodkiem promocji w zakresie powołań kapłańskich. Tu odbywały się nabożeństwa przyciągające do kościoła olbrzymie ilości dzieci i młodzieży.

Nabożeństwa „Majowe”, „Czerwcowe”, „Różańcowe” były odrębnymi nabożeństwami ze śpiewaniem pieśni, litanii przy akompaniamencie „fisharmonii”, na której grała Pani Ronikierowa. Mąż pani Ronikier miał sparaliżowane kończyny nóg i poruszał się na wózku inwalidzkim. Przed oczyma pozostał mi widok, pchającej wózek z chorym mężem do kościoła pani Ronikier na każde możliwe nabożeństwo. Państwo Ronikierowie mieszkali w skromnym małym domu na posesji przy ulicy Wilanowskiej. Po śmierci zdecydowali przekazać nieruchomość zakonnicom i obecnie na posesji państwa Ronikierów jest Kaplica z budynkami zakonnymi przy ulicy Wilanowskiej 26. Nabożeństwa w kościele odbywały się z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, okolicznościową nauką o historii kościoła, prawdach wiary i patriotyzmie oraz z uroczystą procesją wokół kościoła. „Chwalcie łąki umajone”, śpiewane przez młodzież, brzmiały, jak śpiew anielskiego chóru. Asystę stanowiło codziennie kilkudziesięciu ministrantów i kilkadziesiąt dziewcząt „bielanek”. Szczególny charakter miało ostatnie w miesiącu nabożeństwo majowe (31 maja), na które ksiądz Żelazowski zapraszał do Konstancina alumnów Warszawskiego Seminarium Duchownego wraz z jego Rektorem. Młodzi klerycy dawali popis pięknego męskiego śpiewu chóralnego i wspaniałą oprawę nabożeństwu i procesji. Homilię, o bardzo bogatej treści wygłaszał ksiądz Rektor Seminarium Duchownego. Taki zwyczaj panował w Konstancinie za czasów probostwa księdza Żelazowskiego. Kościół w Konstancinie stał się miejscem spotkań młodzieży. Ukradkiem przekazywanych wyrazów uśmiechu, pozdrowień pomiędzy chłopcami a dziewczętami. Czym zostali przyciągnięci ludzie młodzi do kościoła? Po pierwsze, ta możliwość spotkania się młodych poza domem i szkołą. Po drugie, szczególna atmosfera nabożeństwa. Po trzecie, system nagradzania, bardzo prosty. Wystarczył obrazek „Święty” z dedykacją księdza Żelazowskiego, czy też osobiste podziękowanie. Tradycją stało się uczestniczenie w nabożeństwach ludzi młodych. Na plebani były piłki do gry w siatkówkę, kosza, piłkę nożną. Na placu przed plebanią, pomiędzy sosnami można było rozegrać każdy mecz. Nabożeństwa, kończyły mecze. Napojem orzeźwiającym była woda ze studni przed plebanią. Ksiądz Eugeniusz Żelazowski, odbierając po meczach piłkę sprawdzał czy „boisko” nie wymaga wyrównania. W przypadku zastrzeżeń ruszały w ruch grabie i łopaty. Ministranci, których byłem członkiem od trzeciego roku życia mieli cotygodniowe zbiórki – spotkania, z księżmi w sprawach liturgicznych, nauki łaciny, zachowań podczas Mszy i uroczystości kościelnych. Po tych spotkaniach byliśmy zapraszani do sprzątania pomieszczeń plebani. Ministranci uczestniczyli w trzepaniu dywanów i wycieraczek. Nagrodą był poczęstunek przygotowany przez Panią Marię Burzyńską. Kanapki, porcja ciasta lub tortu, szklanka domowej oranżady. Wielokrotnie tę nagrodę poprzedzały rozgrywki piłkarskie przed plebanią. Wszystkie kościoły Konstancina były ostoją młodzieżowego życia parafialnego. Ministranci ze Skolimowa i Konstancina rozgrywali mecze piłkarskie na „boiskach” Królewskiej Góry (na terenie obecnej Lecznicy Ministerstwa Zdrowia, był naturalny, nieckowaty placyk) lub Konstancina na łąkach kończących ulicę Jagiellońską. Bramki tworzyły żerdzie sosnowe. Księża organizowali grupy ministranckie, bielanek, koła zainteresowań, pielgrzymki, występy teatralne-jasełka, wyjazdy grupowe, wycieczki itd. W 1956 roku razem z księdzem Żelazowskim grupa ministrantów, a w niej moja skromna osoba, mająca niewiele ponad 9 lat, uczestniczyła w pielgrzymce na Jasną Górę i do Oświęcimia. W pamięci utrwalił mi się przerażający widok placu przed „ścianą śmierci”. Bruk i kanał ściekowy w kolorze wyblakłej czerwieni. Dziś będąc w tym samym miejscu, „ściana śmierci” wygląda jak improwizacja, a bruk jest zwykłym brukiem. Wtedy, przed laty było widać „tragedię” wymordowanych narodów. Takich pielgrzymek, wycieczek było bardzo dużo. Były jasełka, wystawiane przed głównym ołtarzem w kościele, w których odegrałem rolę „pasterza” i wiele innych inscenizacji. W kościele teksty pieśni były dostępne w książeczkowych śpiewnikach, ale ich posiadaczami byli tylko nieliczni parafianie. Ksiądz Żelazowski, wymyślił sposób przedstawiania tekstów pieśni dla wiernych na rozwiniętych rulonach papieru. Z Warszawskich Zakładów Papierniczych otrzymywał rulony odpadowego papieru kredowego o szerokości ponad 1,2 metra. Zakupił czcionki drukarskie typu „drukarz domowy” o wysokości liter ok. 6 - 8 cm i zwykły tusz do stempli. Wybrana grupa ministrantów pod nadzorem księdza, wieczorami drukowała w suterynie parafialnej, teksty pieśni na rulonach papieru, przystawiając przy drewnianej listwie, kolejne litery tekstu. Była to niesamowicie mozolna, a zarazem odpowiedzialna praca gdyż, nie sposób było skorygować błędnie raz przystawionej czcionki z tuszem do stempli. W ten sposób powstało kilkadziesiąt tekstów pieśni, które oprawione w drewniane listwy były wywieszane w kościele na specjalnym stojaku obok ołtarza Świętego Expedyta. Niezwykle barwną postacią przykościelną był kościelny Stanisław Sałyga. Wzorowo wypełniał swe obowiązki w kościele, a posiadając donośny głos intonował pieśni, przekrzykując organistkę. Miał też pewne słabości, szczególnie alkoholowe, czego nie znosił ksiądz Żelazowski. Kończyło to się awanturą i wypędzeniem kościelnego z kościoła. Później były przeprosiny, przebaczenie i powroty. Lecz mimo tej słabości Stanisław był postacią lubianą, życzliwą, pomocną i dlatego w wielu jego powrotach duży udział miały „negocjatorki parafialne”. Wiele osób służyło bezinteresownie kościołowi: grupa pań co tydzień sprzątająca i myjąca posadzki, pani Skoczkowa dbająca o kwiaty stanowiące dekorację ołtarzy, Panie „Liliputki” prowadzące zbiórkę pieniędzy przed kościołem, sprzedające obrazki i dewocjonalia z ministrantami. Przed bramą kościelną zarośnięty i brudny „Dziad”, żebrzący o każdy grosz. W domu, w którym przebywał, po jego śmierci odnaleziono dość pokaźną „fortunę”.