Ewa Sobiech
Kulka i Żabka, psy Stanisława Dygata i Kaliny Jędrusik (o których Kalina mówiła, że pochodzą w prostej linii od lwów), po zamknięciu w dwóch pokojach ich warszawskiego mieszkania, przy ul. Joliot Curie 7, stale uciekały. Głównie do zdziczałego konstancińskiego parku. Zaczynało się wtedy nawoływanie, szukanie i lęki Stasia, że je coś pożarło. Na zachowanym zdjęciu, z 3 czerwca 1973 roku, trzyma obie, znalezione i jest bardzo szczęśliwy. W głębi, za bramą, widać nieistniejącą już willę p. Pfeiffrów. Na kolejnym zdjęciu, ja z mężem, tego samego dnia, z połapanymi uciekinierkami. Trzecia fotografia została ofiarowana mojej cioci Honoracie Janinie Szymańskiej, w dniu jej imienin, 24 czerwca 1974 roku, razem z bombonierką i ogromnym bukietem róż. Została podpisana przez Dygata, czule, w imieniu piesków: „Pani Jance naszej kochanej Kulka i Żabcia".
Stanisław Dygat, Konstancin, 3 czerwca 1973 r. Zdjęcie ze zbiorów autorki.
Ewa Sobiech z mężem i pieskami Kulką i Żabką, Konstancin, 3 czerwca 1973 r. Zdjęcie ze zbiorów autorki.
Honorata Janina Szymańska, 24 czerwca 1974 r. Zdjecie ze zbiorów autorki.
Pobyty Dygatów i ich przyjaciół w Konstancinie zaczęły się na początku lat 70. Gdy czas przydzielony Dygatowi w Zaiksie kończył się, oboje z Kaliną przenosili się do nas na dłuższy, letni pobyt. Sytuacja zmieniła się w 1972 roku, kiedy otrzymali willę do remontu, przy ul Kochowskiego 8, na Żoliborzu. Przetrzymywali u nas miesiącami - w końcu, w kilku pokojach - kupione przez Kalinę biedermaierowskie, ładne meble, do tego dobytek ze zlikwidowanego mieszkania na Mokotowie i często obie suczki, gdy wyjeżdżali za granicę, albo gdy Kalina była w trasie.
Pamiętam, kiedy eleganckiego, wystrojonego Dygata na kolejne imieniny cioci Janiny przywiózł Krzysztof Kąkolewski. Dygat niefortunnie wpadł do przepływającej przez nasz ogród rzeczki Małej. Właściciel auta za nic nie chciał go wpuścić całego mokrego do samochodu. Dygat siedział biedny, wściekły na tarasie, w szlafroku cioci o wzroście niewielkim (sam chyba miał 190 cm), w butach ogrodowego pracownika, zażenowany kusością stroju, wśród pań raczej, tak długo, aż - kto mógł suszarkami do włosów doprowadzał do ładu jego ubranie - powrót do Warszawy był możliwy.
Dygat u nas sporo pisał. Miał też zalecony przez kardiologa ruch na powietrzu. Wybrał rower, taki żółciutki składak. Podobało mu się objeżdżanie naszych uliczek, zaglądanie do ZAiKS-u, na Sobieskiego i do Obór, jeśli tam był ktoś z przyjaciół. Nie fraternizowal się. Kiedyś dał mi do przeczytania świetną powieść - „Dworzec w Monachium", tuż przed oddaniem do cenzury. Mnie (studentce polonistyki!) bardzo zależało na pierwotnej wersji. Doczytałam ją nad ranem. Pamiętam jego zdenerwowanie, rozżalenie i bezsilność po niemiłosiernym pocięciu tekstu przez Urząd Cenzury. Bezsensownym. Podobne problemy spotkały go przy próbie filmowej adaptacji tej powieści, zatytułowanej „Hotel Palace”. Decydenci od kultury dokuczali jemu i Kalinie stale. A ponieważ stale byli podsłuchiwani ważniejsze rozmowy telefoniczne np. z Londynem czy z siostrą Danutą Lutosławską, żoną Witolda, Dygat prowadził z naszego, chyba bezpiecznego numeru.
Teczkę Dygata z adnotacją „Zaniechanie wrogiej działalności" Służba Bezpieczeństwa zamknęła w lutym 1978 roku. Stanisław Dygat zmarł 29 stycznia. Był sam w domu. Kalina występowała we Wrocławiu, gosposia była gdzieś poza domem.
Kalina nas potem jeszcze przez wiele lat odwiedzała, ale już w naszym warszawskim mieszkaniu. Przyjeżdżała na uwielbiane marynaty, na spokojne, bezpieczne wspomnienia, była sobą - inteligentna, zdolna, urocza...
Ewa Sobiech
28 kwietnia 2021 r.