powrót

Yvonne i Ralf Dzierżawscy - wspomnienie

Monika Dzierżawska

Mieszkaliśmy w Konstancinie w latach 1947-1953. Mój ojciec, Ralf Dzierżawski, urodził się 25.V. 1909 roku jako młodszy syn Wacława i Lydii z domu Sander. Rozpoczął naukę szkolną w Sztokholmie – stało się tak dlatego, iż rodzina Wacława spędzała wakacje 1914 roku nad morzem w Niemczech, wybuch I wojny światowej praktycznie uniemożliwił powrót do kraju tak, że Ralf z rodzicami i starszym bratem Haraldem popłynęli do Szwecji. Pozostali tam 6 lat – pozwoliło to Ralfowi opanować doskonale język szwedzki, którym w przyszłości miał się często posługiwać. Po powrocie do Warszawy w roku 1920, na ul. Wierzbową 2, Ralf uczęszczał do Gimnazjum Ludwika Lorentza przy ul. Brackiej 18 i zdał maturę w roku 1928.


Ralf Dzierżawski

Pragnął studiować prawo, ale za namową rodziców pojechał do Antwerpii by tam studiować handel zagraniczny w Wyższym Instytucie Handlowym. W owym czasie kształciło się na tej uczelni ponad 100 Polaków. Życie studenckiej Polonii wkrótce pochłonęło Ralfa – uczestniczył w nim aktywnie. Został wybrany prezesem Koła Studentów Polaków w Antwerpii i funkcję tę sprawował kilka lat, był też we władzach innych organizacji studenckich w Belgii. Koło antwerpijskie integrowało środowisko, organizowało patriotyczne obchody świąt narodowych, krzewiło kulturę, np. przez współorganizowanie konkursów teatralnych w środowiskach polonijnych, głównie w regionach górniczych Belgii. Tej działalności Ralf oddawał się z wielką przyjemnością i pasją, do tego stopnia, iż opóźniła ona nieco ukończenie studiów. Ale została doceniona w kraju, w 1939 roku został odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi za zacieśnianie stosunków polsko-belgijskich.

 
Yvonne Mortiaux w sukni szytej w pracowni swojej matki. Suknia z tafty w kolorze koralowym ozdobiona była ok. 200. ręcznie obrębionymi płatkami. Antwerpia 1930 r. 

W tych latach mój ojciec nie żył wyłącznie życiem studenckim – w Antwerpii poznał swoją przyszłą żonę, Yvonne Mortiaux, z którą miał spędzić 57 lat życia. Yvonne urodziła się w tym mieście w roku 1907, ojcem był Charles Mortiaux, urzędnik państwowy, matką Eulalia Mortiaux, która wcześnie owdowiawszy prowadziła wziętą pracownię krawiecką. Zatrudniała pięć panienek i ubierała swe klientki inspirujące się najnowszymi paryskimi pokazami mody. Moi rodzice pobrali się w Warszawie w 1936 roku, w Kościele S.S. Wizytek, zamieszkali przy ul. Francuskiej , a ja przyszłam na świat w roku 1938.

Po zakończeniu studiów i powrocie do Warszawy Ralf pracował w Polskich Liniach Lotniczych „Lot”, posada dawała możliwość podróżowania, a podróże, poznawania świata i ludzi, zawsze pociągały mego ojca najbardziej.

W pierwszych dniach września 1939 roku, stosownie do rozkazu pułkownika Umiastowskiego, ojciec opuścił Warszawę i udał się na Wschód. Po wielu dniach marszu dotarł do wsi Żabinka (za Bugiem). Wrócił po 6 tygodniach – także piechotą – do Warszawy i odnalazł rodziców mieszkających tymczasowo u Haralda , starszego syna, przy ul. Skorupki 8, gdyż ich mieszkanie na Wierzbowej zostało zbombardowane. Mama skorzystała w początkach września z prawa ewakuacji cudzoziemców (dyplomatów) i wraz ze mną znajdowała się w Belgii, skąd powróciłyśmy po kliku miesiącach gdy sytuacja się ustabilizowała.

W czasie okupacji Ralf pracował w firmie swego ojca na ul. Długiej 28, w Domu Handlowym W. Dzierżawski, specjalizujący się w branży papierniczej.

Powstanie warszawskie zastało Ralfa z rodziną na obrzeżach Milanówka, w posiadłości „Wiedenka”. Po upadku Powstania znaleźliśmy się w Częstochowie, gdzie oczekiwał nas już dziadek Wacław bardzo zgnębiony po stracie ukochanej żony – babcia Lydia zginęła w płomieniach Powstania, rażona wraz z kilkunastu innymi osobami pociskiem V2 (tzw. „krowy”) w bramie kamienicy przy ul. Jasnej 10. Wraz z dziadkiem czekała babcia Mortiaux, która przyjechała latem do Polski, odwiedzić nas i przypadkiem – też przeżyła całe Powstanie w Warszawie. Rodzina pozbawiona całkowicie dobytku, zatrzymała się na klika miesięcy u gościnnych przyjaciół, państwa Marty i Jacka Trawińskich, przy ul. Berka Joselewicza. Po wyzwoleniu nie powróciliśmy do Warszawy, gdyż oba mieszkania spłonęły. Wiosną 1945 roku przenieśliśmy się do Bydgoszczy, na ul. Kołłątaja 1. Ojciec znalazł pracę w znanej mu branży papierniczej, którą organizował od kwietnia 1945 roku, a następnie został naczelnym dyrektorem Pomorskiego Zjednoczenia Przemysłu Przetworów Papierowych.

Życie w tym okresie było trudne, brakowało rzeczy podstawowych. Dlatego mama wiosną 1946 roku wyjechała ze mną na rok do Belgii, do babci Mortiaux. Wyjazd był nielegalny i nie pozbawiony komplikacji – płynęliśmy statkiem handlowym do Antwerpii. Latem tego roku ojciec przeniósł się do Warszawy by rozpocząć pracę w Ministerstwie Żeglugi i Handlu Zagranicznego, skąd po kliku miesiącach został zwolniony za „niewłaściwe” poglądy.


Willa przy ul. Oborskiej (obecnie Gąsiorowskiego) 3, stan obecny (2014 r.).
Pierwotnie była biała i miała balustradkę wokół dachu. 

Gdy powróciłyśmy z mamą do kraju w 1947 roku rodzina wraz z dziadkiem Wacławem zamieszkała w Konstancinie przy ul. Oborskiej 3 (obecnej Gąsiorowskiego 3). Ojciec od marca pracował jako sekretarz generalny Szwedzkiej Pomocy Europie równocześnie prowadząc przedstawicielstwo firmy maklerów okrętowych „Rommel i Burton” Gdynia. Praca ze Szwedami dawała zadowolenie, ale gdy Szwedzka Pomoc zakończyła działalność okazało się, że ta współpraca „obciążyła” ojca w oczach władzy ludowej. Obciążające było także małżeństwo z cudzoziemką. Skutek był taki, iż nie chciano go absolutnie zatrudnić w jego branży, tzn. handlu zagranicznym, ani nigdzie indziej. W tej sytuacji ojciec podejmował się dorywczo tłumaczeń, także z języka holenderskiego w czym mogła mu pomóc mama, gdyż jako córka Walona i Flamandki była dwujęzyczna.

Zła passa „wilczego biletu” została przerwana dzięki naszemu kuzynowi Stanisławowi Skąpskiemu, który będąc dyrektorem Zjednoczenia Budownictwa Miejskiego 5 przyjął Ralfa do pracy w październiku 1950 roku. Ojciec został skierowany na „podstawowy kurs budownictwa” a po jego ukończeniu mianowany kierownikiem sekcji planowania i pozostał na tym stanowisku prawie 3 lata. Mój wyjątkowo punktualny tata miał tam pewne kłopoty z „dyscypliną pracy”, w tych czasach bowiem komunikacja między Konstancinem a Warszawą była trudna a ciężarowe przepełnione „budy” często nie zatrzymywały się na przystankach. Ralf wstawał więc po 4-ej, by pojechać w przeciwnym kierunku, na przystanek końcowy w Chylicach, tam zająć miejsce w „budzie” i zdążyć do biura, które mieściło się w Alejach Stalina, czyli Ujazdowskich 27, przed godziną 700 , bo w budownictwie zaczynano pracę o tej porze. Zdarzyło się raz-drugi, że nie zdążył. Nie omieszkano wytknąć mu tego – na tablicy ogłoszeń narysowano go jako śpiącego bumelanta, który nie słyszy budzika …

Stosunki w tym biurze były nie najlepsze – odbijało się to na zdrowiu ojca, który zapadł na dokuczliwą chorobę wrzodową żołądka. Dużą pomocą był wtedy doktor Stanisław Łogucki (1914-1979), znakomity lekarz mieszkający na Królewskiej Górze a pracujący w szpitalu Elżbietanek gdzie przyjął ojca na dłuższą obserwację.

Wyzwoleniem od pracy w budownictwie była propozycja Jerzego Schoeppingka, który pracował w Państwowych Wydawnictwach Technicznych na ul. Mazowieckiej. Instytucja ta miała wtedy wyjątkową personalną, Eugenię Świętochowską, która godziła się przyjmować do pracy ludzi z politycznego indeksu, odrzucanych gdzie indziej. Znaleźli się tam m.in. pułkownik Marian Porwid czy Zofia Kochanowiczowa, żona Tadeusza prześladowanego przez UB. Przyjęto też Ralfa. We wrześniu 1953 roku ukończył kolejny kurs - z zakresu „techniki i technologii produkcji drukarskiej” i dzięki swej znajomości języków – biegle szwedzki, niemiecki, francuski – okazał się prawdziwie przydatny w dziale słownictwa. A i towarzystwo było o wiele przyjemniejsze – Ralf wyniósł z PWT przyjaźnie, które miały trwać do końca życia, a za „pracę i zaangażowanie społeczne” został odznaczony Krzyżem Zasługi.


Yvonne Dzierżawska z teściem Wacławem Dzierżawskim w ogrodzie willi przy ul. Oborskiej 3

W Konstancinie w owych latach ważne było życie towarzyskie - jedyna rozrywka i przyjemność dostępna na miejscu. Grało się dużo w brydża, składało wizyty, w niedzielę po mszy odprawianej przez Księdza Żelazowskiego spotykano się w barku na dworcu kolejki, gdzie można było zjeść wyśmienite śledzie. Rodzice często widywali państwa Halinę i Jerzego Schoeppingków, Helenę i Jacka Januszewskich, Bluncków z „Julii”, panie Annę i Monikę Żeromskie, mieszkającą po sąsiedzku przy ul. Piasta panią Stasię Pfeiffer – właściwie wszyscy się po trosze znali.


Yvonne Dzierżawska z córka Moniką w ogrodzie willi Marii z Pfeiffrow Chrząszczowej

Mój ukochany dziadek, Wacław Dzierżawski, zmarł w lutym 1949 roku. Zawsze był filarem rodziny i podporą w każdej sytuacji. W ostatnich miesiącach spisywał wspomnienia ze swego bogatego życia, niestety nie zdążył ich dokończyć.


List z Miejskiej Rady Narodowej w Skolimowie do Rafała (właśc.: Ralfa) Dzierżawskiego o przekwaterowaniu z ul. Oborskiej 3
na Królewskiej Górze, na ul. Hożą 61 w Warszawie, 20 lipca 1953 r.

Jesienią 1953 roku zostaliśmy wykwaterowani z Konstancina przez Urząd Bezpieczeństwa, który zajmował dla notabli partyjnych kolejne wille na Królewskiej Górze. Musieliśmy opuścić piękne mieszkanie na pierwszym piętrze przy ul. Oborskiej a w zamian przydzielono nam małe dwa pokoiki, bez łazienki, na rogu Hożej i Emilii Plater w Warszawie. Pociechą było, że skończyły się dojazdy, było to ważne także dla mnie, gdyż po zdaniu matury podjęłam studia (filologia romańska) na Uniwersytecie Warszawskim.

Wracając do spraw zawodowych ojca – po „odwilży” zmieniła się polityka kadrowa i w 1959 roku udało się wreszcie dostać pracę w wyuczonym zawodzie. Wskutek ciągłych reorganizacji w handlu zagranicznym ojciec pracował kolejno w trzech centralach: Społem (13 lat), Polcop i Animex jako rzeczoznawca i kierownik działu eksportu i kompensat.


Ralf Dzierżawski na Targach Poznańskich, 1958 r.

Jako bezpartyjny możliwości awansu miał ograniczone, ale ponieważ zajmował się eksportem żywności do tzw. KK (krajów kapitalistycznych) dawało to okazję do służbowych podróży po Europie, które bardzo sobie cenił. Poza przyjemnością pozwalały przywieźć trochę dewiz z zaoszczędzonych diet (w tamtych latach jeździło się za granicę z własnym prowiantem, by mniej cennych dewiz wydać na jedzenie). Ojciec lubił kontakty z klientami, praca dawała zadowolenie, wyniki miał dobre, został powtórnie odznaczony Krzyżem Zasługi. Ale nie obyło się bez przykrości, o której warto wspomnieć gdyż była charakterystyczna dla stosunków w PRL.

Gdy zdarzyła się podróż służbowa do Hamburga, Ralf zawiadomił o niej Haralda, bracia nie widzieli się od roku 1945, więc Harald bez wahania przyjechał ze Sztokholmu do tego miasta w podanym przez Ralfa terminie. Bracia spotkali się dwa razy tylko, w kawiarni i wydawało im się, że nikt ich nie widział... Bo ojciec zdawał sobie sprawę , że spotkanie z bratem – emigrantem byłoby źle widziane przez władze polskie, ale pokusa była silna. Niestety, widocznie był śledzony przez odpowiednie służby i „tajemne” spotkanie zostało odkryte. Po powrocie do Warszawy ojca spotkała surowa nagana ze strony dyrekcji i co gorsze, został pozbawiony możliwości wyjazdów na wiele lat.

Wyjazdy zostały przywrócone dopiero pod koniec kariery zawodowej ojca (przeszedł na emeryturę w 1974 roku by móc dotrzymywać towarzystwa chorującej wtedy mamie) a po ok. 30 latach dowiedzieliśmy się, że to „darowanie winy” zawdzięczał kuzynce, Hance Pruskiej-Ułanowicz, która znała kogoś wpływowego i przekonała go do przywrócenia ojcu prawa do wyjazdów.

Jesienią 1959 roku przenieśliśmy się na Żoliborz, do budynku spółdzielczego wzniesionego przez pracowników Państwowych Wydawnictw Technicznych. Ojciec był w zarządzie Spółdzielni, mama zajęła się wyposażeniem i pomysłowym urządzeniem mieszkania co było jej domeną.


Ralf i Yvonne Dzierżawscy, 1962 r.


Yvonne i Ralf Dzierżawscy na Żolioborzu w Warszawie

Na emeryturze ojciec nadal wykorzystywał swoją znajomość szwedzkiego , wówczas jeszcze mało znanego w Polsce. Sporadycznie zarabiał udzielaniem lekcji, drobnymi tłumaczeniami, należał do Towarzystwa przyjaźni polsko - szwedzkiej, był też w latach 70 egzaminatorem osób zdających egzamin państwowy z tego języka. Opracował mini-słowniczek rozprowadzany przez pewien czas wśród pasażerów promu kursującego między Świnoujściem a Ystad. Zawsze utrzymywał kontakt z kolegami, zarówno od Lorentza jak i z antwerpczykami.


Rocznica 50-lecia ślubu. Yvonne, Monika i Ralf Dzierżawscy, 1986 r.

Mama zmarła w 1992 roku. Ojciec opiekował się nią troskliwie, a wykorzeniona ze swej rodzimej gleby mama, bardzo wrażliwa, mimo tylu lat spędzonych w Polsce pozostawała trochę „nietutejsza” i takiej opieki z pewnością potrzebowała.

Mój ojciec żył długo, czas się go nie imał, starszym panem zaczął stawać się dopiero po 90-tce. Ci co go znali cenili jego takt, trafność sądów, swego rodzaju odrębność, skromność i cierpliwość w znoszeniu przeciwności. A przy tym, do ostatniej chwili ujmujące poczucie humoru i całkowite oddanie najbliższym. Zmarł 20 czerwca 2004 roku. Oboje rodzice spoczywają w grobie rodzinnym na Powązkach.

Monika Dzierżawska
Warszawa, październik 2014

* Wszystkie zaprezentowane fotografie pochodzą ze zbiorów autorki.